E-Book, Polish, 106 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
Grabowski Imieniny Haneczki
1. Auflage 2022
ISBN: 978-87-28-39660-5
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
E-Book, Polish, 106 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
ISBN: 978-87-28-39660-5
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
Jan Grabowski (1882-1950) - autor literatury dzieci?cej i m?odzie?owej, a tak?e twórca podr?czników geometrii oraz przewodników po Warmii i Mazurach. Studia na uniwersytetach w Monachium, Pary?u i Krakowie da?y mu niezwykle szerokie wykszta?cenie, które wykorzystywa? w swojej pracy zawodowej. Przez wiele lat pracowa? jako nauczyciel matematyki, a tak?e na ró?nych stanowiskach w Ministerstwie Wyzna? Religijnych i O?wiecenia Publicznego. Po II wojnie ?wiatowej zajmowa? si? m.in. ratowaniem zdewastowanych zabytków i dzie? sztuki. Jako pisarzowi najwi?ksz? popularno?? przynios?y mu opowiadania o zwierz?tach kierowane do m?odego czytelnika.
Autoren/Hrsg.
Weitere Infos & Material
I
Haneczka... Jaka Haneczka? No, ten mily brzdac o oczach niebieskich jak majowe niebo, zlotym lepku, z którego sterczaly jej dwa warkoczyki sztywne jak druciki! Znacie ja na pewno!
Nie znacie? Nie moze byc!
Ta Haneczka! Gniecioszkówna! Z drugiej klasy powszechniaka! Córka pana Gniecioszka, szewca z Nowego Swiatu! Tego, co to nad sklepem ma szyld, a na nim wymalowany wysoki but z cholewa i damski pantofelek na wysokim obcasie! A pomiedzy butem i pantofelkiem wypisane jest jak wól:
Tu mieszka szewc Gniecioszek, ma obuwie modne,
Co na zime jest cieple, a na lato chlodne.
No, teraz juz wiecie na pewno, o kim mówie, prawda?
Otóz ta Haneczka Gniecioszkówna przyszla kiedys do mnie. Odniosla mi kamaszki, do których pan Gniecioszek byl laskaw doszyc piekne latki. Zobaczyla dzieci mojej Imki. Piekne to byly kociaki! Nawet wyjatkowo piekne! Przyjrzala sie im. I powiada:
— A moja Kukusia tez ma kocieta!
— Kukusia? — dziwie sie. — A któz to jest Kukusia?
— Moja kotka — mówi mi Haneczka. — Bardzo jest mila i madra.
— A skad ja masz?
— Przyszla kiedys do nas na podwórze. Byl tego dnia mróz. Kukusia byla taka zmarznieta, ze bardziej zmarznietego kota na pewno pan nigdy nie widzial!
— No i co?
— Dalam jej cieplego mleka, posadzilam przy blasze na kuchni.
— Odtajala?
Haneczka kiwnela swoim wyzloconym lepkiem.
— Myla sie i myla. A mruczala, powiadam panu, tak rozkosznie, ze az mi sie na sercu cieplo robilo! Potem zeskoczyla z kuchni. I zaczela sie o mnie ocierac. Piescila sie i piescila. A taka byla przymilna, jak malo który kot.
— No i co? Zostala juz u was? — pytam.
— A któz by mial serce wypedzac biedna kocine na mróz — oburzyla sie Haneczka. — Pan Niedojadlo to nawet sie ucieszyl z tego, ze mamy kota w domu. Nie beda mi myszy po nocy na strychu harcowac, powiada!
— A któz to jest pan Niedojadlo? — pytam.
— To pan nie zna pana Niedojadly? — zdziwila sie Haneczka. — To wielki artysta! Gra na skrzypcach! I spiewa! Wprawdzie spiewa ciagle jedna tylko piosenke, ale za to tak ladnie, ze nasluchac sie nie mozna! Pani radczyni Bimbanowska to nie bardzo lubi, kiedy pan Niedojadlo spiewa. Ale pani radczyni trudno dogodzic! Caly dzien slucha radia albo patefonu! I wszystko jej przeszkadza! Nawet i to, ze mój Amorek szczeknie sobie od czasu do czasu. Czy pan zna takiego psa, co by milczal jak zaklety i nie szczeknal sobie czasami?
— Nie. Nie znam takiego psa. A jak sie nazywa twój piesek?
— Amorek, prosze pana. Tez przybleda! — zasmiala sie Haneczka. — Skad sie u nas znalazl, tego nikt nie wie. Przyszedl. No i jest.
— A jak zyja z kotka?
— Jezeli panu powiem, ze jadaja oboje z jednej miski, to juz nic wiecej nie potrzebuje panu opowiadac, prawda?—powiada Haneczka i patrzy mi w oczy tymi swoimi chabrowymi slepkami.
— Oczywiscie, ze juz wszystko wiem o Kukusi i Amorku! — mówie.
— A moze by pan chcial zobaczyc Amora i Kukusie? — pyta mnie Hanka. — Niech pan kiedy wstapi do nas. Ale nie do sklepu. Tylko na podwórze. Od razu przez brame. Zobacze pana przez okno w kuchni. I zaraz wyjde do pana, dobrze?
— Dobrze, kochanie. Dziekuje ci za zaproszenie. Wpadne w tych dniach.
— No, to czekam. I do widzenia! — szepnela Haneczka.
Kucnela przede mna w pieknym dygu, zawrócila na piecie i poszla.
Nie skorzystalibyscie to z tak milego zaproszenia? Ja sie nie wahalem ani chwili!
Wybralem sie do niej za kilka dni.
Brama na podwórze wychodzila na ciasna uliczke. Pomiedzy domkiem, gdzie pan Gniecioszek mial sklep i warsztat, a innym malenkim domina. Domyslilem sie od razu, ze w tym maciupenkim domku mieszka pani radczyni Bimbanowska. Bo radio ryczalo tak, ze w uszach dudnilo! Musial tez tam zamieszkiwac i pan Niedojadlo, bo z jednego okna slychac bylo meski glos. Nie bardzo piekny, powiem wam od razu. Skrzypial, jak nie nasmarowane kolo u wozu! I wyciagal z calej piersi:
O, gwiazdeczko, cos blyszczala,
Gdym ja ujrzal swiat!
Tak mi sie zdaje, ze panu Niedojadle zalezalo na tym, zeby przekrzyczec radio! I dlatego zapewne wolal spiewac glosno niz przyjemnie.
Jeszcze nie zdazylem wejsc do bramy, a juz okno pani radczyni zatrzasnelo sie z halasem i jakis skrzekliwy glos wolal przez lufcik:
— Ciemna masa! Prostak! Radia nie znosi! Wynalazków ludzkiego rozumu nie szanuje! Pomiedzy jakich to ludzi rzuciles mnie losie niesprawiedliwy!
Lufcik sie zamknal. A z drugiego okna zaraz zagrzmial zsiadly bas:
— Pomiedzy ludzi, co maja uszy, pani szanowna! I chcieliby slyszec jako tako do konca swego zycia! Ha, ha, ha! — zasmial sie pan Niedojadlo.
— „Niedobrze — mysle sobie — zalewaja sobie wzajemnie sadla za skóre pan artysta i pani radczyni! Ale co to mnie obchodzi? Idzmy zobaczyc Haneczke i jej zwierzyniec.“
Jestem juz na podwórzu. Rozgladam sie. Cieplo jest. Bo to srodek lata. War z nieba plynie. Oddychac nie ma czym. Totez domyslam sie od razu, ze Amor spi zapewne gdzies w chlodku, a Kukusia wygrzewa sie na sloncu, w najwiekszym upale, po kociemu.
Jest!
Lezy na daszku drwalki. W pelnym sloncu. Oczywiscie spi!
I Amorek sie znalazl. Nie potrzebowalem go szukac. Sam do mnie wyszedl. Ale byl tak zaspany, ze nawet mu sie szczekac nie chcialo!
Obejrzal mnie z daleka. Raz, drugi, trzeci zerknal na mnie spode lba.
— Niezle ci z oczu patrzy! — powiada. — Nie chce mi sie na ciebie szczekac! Ani doskakiwac do ciebie, jak by wlasciwie nalezalo, kiedy jestes obcy! Ale tak mi sie spac chce! — ziewnal, a tak gleboko, ze mu pól gardzieli bylo widac.
Pózniej przeciagnal sie raz w tyl, raz naprzód, zamiótl za soba nogami. I dopiero wtedy spojrzal na mnie przytomniej.
— Czego sie walesasz po naszym podwórku? — spytal mnie juz zupelnie powaznie. — Nikt...