E-Book, Polish, 93 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
Grabowski Puc, Bursztyn i goscie
1. Auflage 2022
ISBN: 978-87-28-39659-9
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
E-Book, Polish, 93 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
ISBN: 978-87-28-39659-9
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
Jan Grabowski (1882-1950) - autor literatury dzieci?cej i m?odzie?owej, a tak?e twórca podr?czników geometrii oraz przewodników po Warmii i Mazurach. Studia na uniwersytetach w Monachium, Pary?u i Krakowie da?y mu niezwykle szerokie wykszta?cenie, które wykorzystywa? w swojej pracy zawodowej. Przez wiele lat pracowa? jako nauczyciel matematyki, a tak?e na ró?nych stanowiskach w Ministerstwie Wyzna? Religijnych i O?wiecenia Publicznego. Po II wojnie ?wiatowej zajmowa? si? m.in. ratowaniem zdewastowanych zabytków i dzie? sztuki. Jako pisarzowi najwi?ksz? popularno?? przynios?y mu opowiadania o zwierz?tach kierowane do m?odego czytelnika.
Autoren/Hrsg.
Weitere Infos & Material
ROZDZIAL PIERWSZY
Dzien zapowiadal sie wcale niewesolo.
Przede wszystkim bylo pranie. I to nawet wielkie pranie!
Z korytarzyka przy kuchni buchala na podwórze para i zapach mydlin. Juz to jedno moze przyprawic kazdego psa o mdlosci.
Ale nie dosyc na tym.
Najgorsze bylo to, ze kiedy Katarzyna stala przy balii, bron Boze bylo pokazac sie jej na oczy. O byle drobiazg zaraz gwalt, awantura, wymysly. Ba, i mokra bielizna mozna bylo jak nic oberwac po grzbiecie.
Na podwórzu tez nie dzialo sie nic ciekawego. Nie bylo o co oka zaczepic.
Na co tu patrzec? Kury? Kto by sie tam nimi interesowal?
Kaczki? Jeszcze gorzej! Tapla sie to w najbardziej mokrych miejscach i zjada takie paskudztwa, których nawet najbardziej znudzony pies nie powacha.
Trafialy sie od czasu do czasu wróble, to prawda. Ale Pucek wyrósl juz z tego wieku, kiedy sie poluje na wróble. Niech sie za nimi ugania Bursztyn, jesli po temu ma ochote. Choc tego upedzania sie za wróblami nie mógl on Bursztynowi darowac.
Wlasnie jakis wróbli amator pokazal sie na podwórzu. Bursztyn wyrwal sie za nim.
– Bursztyn! – krzyknal na niego Puc. – Nie mówilem ci to, zebys wróbli nie ganial?
– Dlaczego? – zawolal Bursztynsio, który coraz mniej sluchal Puca.
– On sie pyta! – obruszyl sie Puc. – Nie wypada, i juz. Zreszta ja ci to mówie.
– Wiele sobie z tego robie! – odburknal Bursztynsio i nuz harcowac za wróblem.
A wróbel, niecnota, jakby sie umyslnie droczyl z psem. Frunie kilka kroków i siada na ziemi. Czeka. Bursztyn do niego. A wróbel – frrrru! Zakreci sie w góre i znów pada na ziemie. Bursztynsio upedza sie po calym podwórzu, tu, tam. Zziajal sie, zmeczyl.
Najchetniej bylby odstapil od polowania, ale mu bylo przed Puckiem wstyd. Skoczyl wiec jeszcze raz w góre, jak mógl najwyzej.
Juz mial prawie wróbla w zebach. Lecz tylko prawie. Za to naprawde mial dobrego guza na lepetynie. Bo spadajac lupnal glowa w pieniek do rabania drzewa.
– Smarkacz! Szczeniak! – burczal pod nosem Pucunio. – Wychowuje to, staram sie, zeby na porzadnego psa wyroslo. I zawsze temu Bursztynowi szczeniece figle w glowie. Wezmiesz ty ode mnie porzadne wnyki za te wróble! – warknal do Bursztynka groznie.
– A co mam robic? – spytal Bursztyn oczochrawszy sie z resztek wiórów.
– Dobry sobie! A co robi przyzwoity pies w taki upal? Spi.
– A dlaczego ty nie spisz?
– Bo musze uwazac na ciebie – odcial sie Puc.
– Obejdzie sie!
– Bursztyn, tylko niech ci sie nie zdaje – zaczal Pucek i urwal, bo wlasnie nad krzakami bzu polatywal duzy motyl. Puc juz byl gotów skoczyc do motyla, ale nie byl pewien, czy doroslemu psu, psu, z którego Bursztyn mial brac przyklad, wypada upedzac sie za motylkami. Podniósl sie i patrzyl, co robi Bursztynsio.
A Bursztyn tego dnia byl w przekornym usposobieniu. Ujrzawszy motyla skoczyl do niego.
– Zobaczysz, ze bedzie mój! – zawolal do Puca.
Pucunio ostroznie nie odpowiedzial nic na te chwalbe. Czekal. A nuz sie Bursztynowi uda schwytac motyla?
– Ja, jesli zechce, potrafie zlapac kazdego zwierza, który fruwa! – powiedzial na wszelki wypadek.
Tymczasem Bursztyn ze skóry wyskakiwal, zeby schwytac motylka.
A, jak na zlosc, motyl byl wielki, ciezki i polatywal tuz nad ziemia.
Wreszcie juz mu sie zdawalo, ze byle skoczyc w góre, zwierzyna mu nie ujdzie.
– Mam, mam! – zawolal z triumfem do Pucka, odbil sie od ziemi i smignal wysoko do góry.
– Co masz? Fige! – drwil Puc, bo motyl pofrunal na ogród i tyle go widzieli.
Za to Bursztyn zbieral potluczone kosci z ziemi.
– Smarkacz! – rzucil jeszcze z pogarda Puc i obrócil sie do niego ogonem.
Bursztyn obrazil sie tym razem na dobre. Przyskoczyl do Puca i nuz mu dogadywac:
– Smarkacz, smarkacz! Nibys ty dorosly! A pamietasz, jakes zmykal przed Lordem?
– Nie zmykalem, tylkom sie wycofal z towarzystwa. Nie lubie miec do czynienia ze zle wychowanymi psami.
– A i teraz nudzisz sie, bo zadnej przyzwoitej zabawy nie umiesz wymyslic.
– Bo mi sie nie chce bawic.
– Nie chce ci sie? – pytal drwiaco Bursztyn.
– A nie chce. Zebys wiedzial, ze nie chce – upieral sie Puc. – Ba, zebym to ja chcial!
– To co?
– To nic – odburknal Pucunio i dla okazania, ze rozmowe uwaza za skonczona, przewrócil sie na drugi bok.
Bursztyn widzial, ze sie z Pucem nie dogada. Podreptal wiec pod werande.
Mialy tam psy sklad kosci. Byly to gnaty wylizane, wycmoktane, wygladzone do czysta. Zadnemu psu nie przychodzilo do glowy, zeby sie tymi koscmi pozywic. Sluzyly one tylko do zabawy, na wszelki wypadek, kiedy nic innego, lepszego nie bylo.
O ten sklad zabawek byly ciagle walki pomiedzy psami i Katarzyna.
Ale bo kto mógl dac sobie rade z naszymi kundlami? Co pewien czas Katarzyna robila w budach porzadek. Wylatywalo z nich wszystko na podwórze: sloma nie sloma, galgany nie galgany, kosci nie kosci. I wszystkie te nieprawosci szly do smietnika. Oprócz róznych szczotek, pantofli Katarzyny i wielu innych rzeczy, które, rozumie sie, wracaly do wlasciwego miejsca przeznaczenia.
Te porzadki nie pomagaly jednak nic.
Nie minal dzien, a Pucek, Bursztyn i inni nasi lokatorzy naznosili tyle bogactwa do swoich bud, ze po czyszczeniu i wymiataniu nie zostawalo nawet sladu.
Otóz Bursztyn poszedl do skladziku w swojej budzie. Wyciagnal stamtad barania lopatke przywleczona ze smietnika kolo koszar. Chwycil gnat z najgrubszej strony w paszczeke i nuz nim targac. A warczal przy tym tak groznie, ze Puc uznal za stosowne obrócic sie i spojrzec, co sie to wyrabia na podwórzu.
– Bursztyn, co ty wyprawiasz? – spytal go drwiaco i naumyslnie nie otwieral szeroko oczu, aby nie okazywac, ze go barania lopatka...