E-Book, Polish, 113 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
Grabowski Kochany zwierzyniec
1. Auflage 2022
ISBN: 978-87-28-39657-5
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
E-Book, Polish, 113 Seiten
Reihe: Zwierzatka domowe
ISBN: 978-87-28-39657-5
Verlag: SAGA Egmont
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark
Jan Grabowski (1882-1950) - autor literatury dzieci?cej i m?odzie?owej, a tak?e twórca podr?czników geometrii oraz przewodników po Warmii i Mazurach. Studia na uniwersytetach w Monachium, Pary?u i Krakowie da?y mu niezwykle szerokie wykszta?cenie, które wykorzystywa? w swojej pracy zawodowej. Przez wiele lat pracowa? jako nauczyciel matematyki, a tak?e na ró?nych stanowiskach w Ministerstwie Wyzna? Religijnych i O?wiecenia Publicznego. Po II wojnie ?wiatowej zajmowa? si? m.in. ratowaniem zdewastowanych zabytków i dzie? sztuki. Jako pisarzowi najwi?ksz? popularno?? przynios?y mu opowiadania o zwierz?tach kierowane do m?odego czytelnika.
Autoren/Hrsg.
Weitere Infos & Material
OOO! HUUU! ACH!
Bylo to kilka lat temu. Tak sie jakos szczesliwie dla mnie zlozylo, ze mialem tydzien z okladem wolnego czasu i samochód do rozporzadzenia. Gdybyscie byli na moim miejscu, ani chwili nie wahalibyscie sie, tylko ruszyli w swiat, prawda?
To samiutko zrobilem i ja. Jeden skok i juz bylem na Mazurach. Bo choc cala nasza Polska jest piekna, Mazury pózna wiosna – to naprawde cudo! Takich borów, takich jezior, tak soczyscie zielonej trawy i blekitnego nieba nie zobaczycie nigdzie. Walesalem sie wiec rzemiennym dyszlem, jak to sie mówi, po tej uroczej krainie, zajezdzajac na noc do znajomych.
Jeden z noclegów wypadl mi w lesniczówce. Moi gospodarze byli bardzo serdeczni. Gawedzilismy z nimi dlugo w noc. I w tej rozmowie, tak calkiem niechcacy, wyrwalo mi sie, ze pragnalbym kiedys w zyciu miec wilka, takiego wilka wprost z borów. Gdy rano siadlem przy kierownicy, nie pamietalem juz, ze wspominalem komu kiedykolwiek o jakims wilku.
Jade. Miota mna na wyboistym goscincu tak, ze ducha w sobie nie czuje. Ujechalem moze ze czterdziesci kilometrów. Nagle slysze za soba... placz dziecka. Ogladam sie. Lezy wprawdzie za mna na siedzeniu mnóstwo róznych manatków, ale dziecka wsród nich, rozumie sie, ani sladu. Przywidzialo mi sie – mysle sobie. I jade dalej. Az tu znów zawodzi cos bolesciwie. Nie sposób, zebym sie przeslyszal. Staje wiec, otwieram drzwi auta, zagladam miedzy walizki i widze, jak spod jakiegos tobolka wyglada na mnie beznadziejnie zaplakana mordysia. Siegam i wyciagam cos niby wielka mufke z niedzwiedziego futra. Z tej mufki patrza na mnie bardzo zalosnie dwa paciorki. Czyzby wilczek?
Ha – mysle sobie – zacni gospodarze zrobili mi nie lada niespodzianke. Ale trudno.
– Skoro juz mamy razem podrózowac – powiadam do tej z lekka uciazliwej niespodzianki – to, kochany przyjacielu, zaczniemy od tego, ze sie umyjesz.
I do jeziora z panem wilkiem! Ledwie sie go doszorowalem, bo to i dobrzy ludzie nakarmili na droge, i gosciniec byl nazbyt wyboisty dla wilczego niemowlecia. Umylismy sie, wycalowali, bo wilczek byl bardzo pieszczotliwy. Polozylem go obok siebie na siedzeniu.
Jedziemy. Zajechalismy na popas, napilismy sie mleka. Doskonale. Dopiero na noclegu – awantura! Ani gadania o spaniu gdzie indziej, tylko ze mna w lózku. Potrafilibyscie sie to oprzec placzowi sieroty, która ma w was jedynego opiekuna? Ja nie umialem sie zdobyc na tyle hartu. No i od tej nocy, przez caly czas podrózy, sypialem w jednym lózku z wilkiem. Z prawdziwym wilkiem, takim z puszczy.
Nie stalo sie ze mna to co z babcia Czerwonego Kapturka tylko dlatego, ze mój wilk z boru byl tak maly, iz zupelnie wygodnie miescil sie pod moim ramieniem. A glowe kladl zawsze na poduszke.
Mój Reks, bo tak nazwalismy wilczka, byl i pózniej najladniejszym stworzeniem na swiecie. A lubil sie calowac, piescic jak rzadko które szczenie. Jedyna zdrada, jakiej od niego doswiadczylem, bylo chyba to, ze zdumiewajaco szybko doszedl do przeswiadczenia, iz w porównaniu z Krysia, osoba w waszym wieku, jestem starym nudziarzem. Cala tez swa milosc przelal na moja siostrzenice. Ja kochal, a mnie szanowal. No i bardzo nie lubil trzepaczki. Tak samo zreszta jak i inne psy, które sie wychowywaly w moim domu.
Z naszymi domowymi psami wilczek zyl jak najlepiej. Bral tez lanie od Imki, kocicy, która miala trudny charakter i szczenieta trzymala krótko. W ten sposób wiosna zycia wilka niczym sie nie róznila od losów kazdego innego szczeniecia, które spedzalo swa psia mlodosc na naszym podwórzu. Reks tak dalece z wygladu przypominal psa, ze nie bardzo wierzylem w jego dzikie, wilcze pochodzenie i krwiozercze nalogi z dziada pradziada.
Reksio, nasz wilczek, byl tylko rozpaczliwie chudy. Az wstyd go bylo ludziom pokazac. Ten i ów móglby sobie pomyslec, ze go glodzimy. A Reksio zarl tyle, ze ludzkie pojecie przechodzi. Cztery dorosle psy nie dalyby rady temu, co Reksio palaszowal w pojedynke!
W tych wczesnych dzieciecych latach nie zaszlo tez nic takiego, co by swiadczylo o jego wilczych narowach. Ze zadusil kure? Wielka rzecz! Zdarzalo sie to i najrodowitszym psom.
Wilczek zabral sie tylko do tego w nieco odmienny sposób. Szczenie, jak sami zreszta wiecie o tym bardzo dobrze, goni kure z wrzaskiem, halasem. Wiecej w tym figlów niz prawdziwych lowów. Jezeli nawet kura zginie, to przewaznie tylko dlatego, ze nie zdazy umknac na czas. Reksio natomiast wcale nie gonil kwoki. On ja podstepnie napadl, zadusil i pozarl razem z pierzem. I to wlasnie bylo zastanawiajace. Uwazalismy tez, ze lepiej bedzie, aby odtad kury nie opuszczaly juz kurnika. Zdawalo sie nam, ze w ten sposób zapobiegniemy dalszym mordom.
Nic to jednak nie pomoglo. Zauwazylismy bowiem, ze Reks, szczególnie gdy mu sie zdawalo, ze go nikt nie widzi, potrafil calymi godzinami zagladac przez kraty do kurnika. Jak urzeczony patrzyl na kury i wodzil za nimi bacznymi oczyma. I to sie powtarzalo co dzien.
Az kiedys, w zimie, wilk wskoczyl nagle na daszek drwalki, przesadzil ogrodzenie i zanim zdazylem wybiec na podwórze, wydusil mi wszystkie kury. Co do jednej.
Jak sie latwo domyslicie, schwycilem, co pod reka i wypadlem z domu. Reks wparl sie w kat kurnika. Patrzy na mnie zielonymi ze strachu oczyma. A zeby mu klapia jak kolatka.
Przetrzymalem go w tym pustym kurniku na miejscu zbrodni przez caly dzien. Nie drgnal, nie ruszyl sie z kata, tylko tymi oszalalymi ze strachu oczyma wodzil za mna i klapal zebami.
Wieczorem zas po raz pierwszy w zyciu zawyl. Bylo to cos niby dlugie: Ooo, huuu! zakonczone krótkim – ach! tak bolesnym jak szloch.
Nie znam wilczego jezyka, nie moge wiec z cala pewnoscia twierdzic, co ten jek oznaczal. Tak mi sie jednak zdaje, ze to bylo wolanie na ratunek. W wilczym jezyku znaczylo to niezawodnie: „Krysiu! Krysiu!” Bo pózniej Reks wolal zawsze to swoje: Ooo, huuu, ach! ciszej lub glosniej, gdy mu braklo jego pani.
Krysia zrozumiala od razu wolanie wilczka. Przekonywala mnie, ze Reks zlozyl w ten sposób uroczysta obietnice poprawy....